Obudziłam się w nocy spocona i zapłakana. Instynktownie położyłam rękę po lewej stronie łóżka, gdzie powinien być mój narzeczony. Delegacja - pomyślałam. Zarzuciłam na moje zmarznięte ramiona flanelowy szlafrok i boso udałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę, z której wyjęłam mleko w kartonie. Usiadłam przy stole i wychlipałam kilka łyków prosto z opakowania. Spojrzałam na zegarek, wskazywał godzinę 1:23.
I nagle wszystko wróciło...
Chicago, 27.07.2010r.
...Jeszcze ostatnie poprawki przed lustrem, odrobinę ulubionych perfum i byłam gotowa. Zerknęłam na budzik stojący przy moim łóżku - 1:23. Jak na zawołanie usłyszałam dźwięk wspinającego się po drabinie Thomasa. Nie miałam pojęcia jak to się stało, że rodzice tego nie usłyszeli i nas nie pozabijali. Matt tylko odwrócił się na drugi bok i powiedział coś pod nosem, że mnie nienawidzi.
-Ty też kiedyś sprowadzałeś w nocy Kate, a ja musiałam spać w łazience. Coś za coś - rzuciłam w niego poduszką i przelotnie pocałowałam swojego chłopaka u usta. Ostrożnie zeszliśmy do ogrodu i po cichu opuściliśmy "strefę zagrożenia''.
Śmiejąc się jak nienormalni przemierzaliśmy puste uliczki naszego miasta.
-Gdzie dzisiaj idziemy? - zapytałam wskakując mu na barana.
-Do nieba - wymruczał patrząc przed siebie.
-Czyli gdzie? - cmoknęłam go w ucho.
-Tam gdzie jest nasze miejsce - zerknął na mnie tajemniczo.
Piętnaście minut później Thomas grzebał przy zamku wielkich przeszklonych drzwi United Center.
-Zwariowałeś?
-Tak - odpowiedział uchylając drzwi prowadzące do naszego królestwa. - Na wysokości twojego pasa są lasery alarmowe. Musimy przejść pod. - wykonywałam jego polecenia, aż do momentu, kiedy znaleźliśmy się na płycie boiska.
-Jak ty to zrobiłeś? - zapytałam mając łzy w oczach.
-To będzie nasz Neverland, kiedyś oboje zagramy tutaj z reprezentacją, obiecuję ci to - przytulił mnie od tyłu i mruczał do ucha jakieś dziwne rzeczy. Wiedział jak to na mnie działa.
-Kocham Cię, wiesz?
-Ja Ciebie też - złożył na moich ustach czuły pocałunek...
-Hej! A co wy tu robicie! Kto was tu wpuścił! - Thomas przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął uciekać na górę trybun. Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu. Kilka minut później dwóch ochroniarzy prowadziło nas do wyjścia skutych kajdankami. Uśmiechaliśmy się do siebie mało przejmując się tym co miało się za chwilę wydarzyć...
Mięliśmy się już nigdy w życiu nie zobaczyć... Nasza dziesięcioletnia przyjaźń i miłość została rozerwana. Tak po prostu, przez głupi incydent. Rodzice stwierdzili, że mają dosyć mnie i jego razem. Przeprowadziliśmy się na drugi koniec państwa.
Nie mogłam powstrzymać płaczu. Zastanawiałam się dlaczego tak łatwo na to pozwoliliśmy? Dlaczego jako prawie dorośli ludzie pozwoliliśmy się tak zranić...
Ciekawie się zapowiada. :p
OdpowiedzUsuńAch ta młodzieńcza miłość. :]
Czekam na pierwszy rozdział. Życzę weny. ^^
Pozdrawiam. *_*
No muszę powiedzieć: wow! Zaintrygowałaś mnie tym prologiem. Nie przypuszczałabym, że Thomas ma takie zwariowane pomysły :P Będę, możesz na mnie liczyć ^^ Czekam niecierpliwie na 1 rozdział :)
OdpowiedzUsuń